Boję się, że coś złego się stanie mojej rodzinie – odpowiadam na dawny problem opisany na Forum Nerwica. Tutaj przedstawiam problem Juranda:
Kilka lat temu wyprowadzilem sie z rodzina poza miasto i codziennie dojezdzamy do pracy samochodem okolo 30 kilometrow. Trwa to zaledwie 22 minuty. Ale strach przed wypadkiem, strach o dzieci, zone jest nie do wytrzymania. Rezygnuje z wielu wyjazdow bo boje sie, ze moze cos sie stac. Sam o siebie tak sie nie boje, ale boje sie gdy zona jedzie sama, lub z dziecmi. Jade wtedy razem z nimi , mimo , ze mam wiele innej pracy i lepiej byloby gdybym zostal w domu. Ale boje sie poscic je same. Ten strach spowodowal, ze kupilismy mieszkanie w miescie i zyjemy w dwoch miejscach. POwiedcie co zrobic aby sie nie bac o innych. Wydaje mi sie, ze zagrozenie jest realne i trudno bedzie zwalczyc to, ale moze jakies rozwiazanie istnieje. Przeciez moga zginąć w wypadku. Jest to realne niebezieczeństwo. Oczywiście boje sie wielu innych form podrożowania. Pociagiem, wsiadam zawsze do srodkowych wagonow bo tam najbezpieczniej. Samolotem nigdy w zyciu nie polece. W ogole staram sie ograniczac przemieszczanie sie. Mialem mozliwosc super pracy ale musialbym raz w miesiacu latac do Kanady, wiec zrezygnowalem. Obecnie mam prace w miescie, ale staram sie dostac prace abym mogl pracowac z domu. No to widzicie, ze aby uniknac stresu i strachu najlepszym rozwiazaniem bedzie zrezygnowanie do maksymum z podrozy, kosztem innych udogodnien. Cale zycie marzylem o mieszkaniu w domu z dala od miasta, ale widac z tego, ze to nie dla mnie ze wzgledu na strach przed dojazdami. NIe wierze w przeznaczenie, wierze, ze sam nim w duzej mierze kieruje. Przeciez jezeli nie bede jezdzil daleko to szansa „statystycznie” zginiecia w wypadku samochodowym jest mniejsza. No nie? Lata kiedy mieszkam poza miastem zamiast radoscia staly sie koszmarem. Kazdego niemal dnia przezywam jakby ich strate. Gdy jestem w domu i czekam na nich stoje przy oknie i patrze czy juz dojechali. Jezeli dojzd sie wydluza zaczynam wpadac w panike i dzwonie na komorke do zony aby zobaczyc czy zyja. Gdy zapomna komorki wtedy zaczynam miec czarne wizje i ukladam sobie w glowie jakie bedzie zycie kiedy okaze sie ze zgineli. Powiedzcie mi co zrobic aby nie niszczyc sobie zycia bojac sie o innych czlonkow rodziny. Wiele razy zrywam sie z pracy aby wracac z nimi bo boje sie jak beda musieli wracac sami, boje sie ,ze cos im sie przytrafi podczas podrozy. To tez czesciowy egoizm, bo boje sie zostac sam jakby cos im sie stalo. Wiadomo, ze w domu tez moze sie cos przydarzyc. Ale w domu tez wyeliminowalem wiekszosc niebezpieczenstw. I jestem bardziej spokojny kiedy mam nad czyms kontrole. Co do przeznaczenia to w nie nie wierze i jak pisalem wiem, ze ja mam duzy wplyw na przeznaczenie. Dlatego pewne zalety mam mieszkajac w domu. Wszystkie sypialnie (nasze i dzieci) sa oddzielone pustym korytarzem, i sa w nich tylko luzka i nic wiecej. Jest zabezpieczenie gdyby wybuchl pozar w drugiej czesci domu. Ta czesc domu nie ma prawa nigdy sie zapalic. Wiec na tym froncie czuje sie bezpiecznie. Obecnie stanelismuy na projekcie przeniesienia sypialni do pomieszczenia (schronu) na drugim pietrze pod ziemia, ale strach przed dojazdami przerwal prace nad tym bo nie wiem czy dluzej wytrzymam ten stres dojazdow (strach) i jezeli bede musial sie wyprowadzic to po co te inwestycje. Nie mowiac juz o samochodzie ktory na zamowienie zostal wzmocniony dodatkowymi belkami metalowymi i w sumie wazy prawie 200 kilo wiecej, ale jest bezpieczniejszy (za to pali 2 litry wiecej, ale w moim przypadku to nie gra wielkiej roli, bezpieczenstwo jest na pierwszym planie). Mimo, ze z zalozenia Volvo 940 jest bezpiecznym samochodem. Oczywiscie dzieci jezdza we wlasnych fotelikach. Musze tutaj dodac, ze moj strach troche bierze sie z tego ze, zdarzylo mi sie przysypiac jadac somochodem, i musialem czasami zatrzymac sie aby rozbudzic sie.
Ok. Przeanalizujmy ten przypadek. Jeśli dobrze rozumiem celem Juranda jest pozbyć się lęku o swoją rodzinę, lęku, który ma racjonalne podstawy, ale który doprowadził do nieracjonalnych zachowań (sypialnia w schronie, samochód super zabezpieczony, itd). Jego celem jest życie jakie sobie wymarzył – dom za miastem, radość z bycia razem rodziną, wykorzystanie pieniędzy na przyjemności). Jedynym problemem, który niszczy jego plany jest LĘK, ŻE COŚ ZŁEGO STANIE SIĘ JEGO RODZINIE.
Zastanówmy się do czego może doprowadzić jego obecne zachowanie – mieszkanie w 2 miejscach i niedogodności z tym związane, sypialnie w schronie, ciągłe myślenie o tym, gdzie są żona i dzieci, zamiast pracować; kolejnym krokiem mogłoby być niewychodzenie z domu (oprócz konieczności – szkoła, praca), zakaz wyjazdu na wakacje, przemieszczanie się pieszo (!), rezygnacja z dobrze płatnej pracy). Czy tak wyobrażał sobie szczęśliwe życie? Czy chęć uniknięcia jakiegokolwiek ryzyka, wyeliminowanie niebezpieczeństw, spowodowało, że poziom lęku się zmniejszył? Nie.
Ciągle musimy wymyślać nowe rozwiązania, ciągle musimy szukać nowych zabezpieczeń, a najgorsze jest to, że NIGDY nie będziemy czuć się na tyle bezpiecznie, aby móc bezstresowo i spokojnie korzystać z uroków życia. To, co Jurand robił, aby zadbać o bezpieczeństwo rodziny, było tylko walką, aby zmniejszyć swój poziom lęku. Ale nie było widać efektów. Dom, w którym miał się czuć dobrze i bezpiecznie po części stał się jego więzieniem. A wszystko, co było na zewnątrz stawało się bardziej niebezpieczne, bo nieznane.
Nie pozwólmy, aby lęk, nad którym nie możemy zapanować (tzw. nerwica), nie zniszczył życia nam i naszej rodzinie.